Łowisko Jegiel znajdujące się w miejscowości Długosiodło jest mi znane od wielu lat. Po tym, jak moja rodzina przeniosła się pod Warszawę to właśnie tam stawiałam swoje pierwsze karpiowe kroki u boku mojego taty. To właśnie to miejsce kojarzy mi się z początkiem mojego karpiowego szaleństwa. Na przestrzeni 15 lat zaszło tam wiele zmian – łowisko z biegiem lat nabrało potencjału. Występują tam ryby powyżej 15 kilogramów, których łowienie to czysta przyjemność. Starsze karpie na tym łowisku, mają charakterystyczny ciemny kolor. Dodaje im to niebywałego uroku i jeszcze bardziej zachęca do odwiedzenia tej wody.
Na ostatniej zasiadce, która trwała 2 doby miałam bardzo ciężkie warunki. Gdy przyjechałam na łowisko miałam do czynienia z wysoką, a i tak rosnącą temperaturą. W kulminacyjnym momencie dnia temperatura miała wynieść 27 stopni. Łowisko jest płytkie, więc ciężko o rybę w takich warunkach przy łowieniu z dna. Tą najbardziej upalną porę wykorzystałam więc na przygotowywanie miejscówki – zdecydowałam się łowić w połowie wody.

Nęcenie tego miejsca składało się z 2 etapów. Najpierw, po odmierzeniu odpowiedniej odległości nęciłam za pomocą spomba. Później donęciłam miejsce za pomocą kobry węglowej XTREM 900. Bardzo miło mi się z niej korzysta, bowiem jest ona ultralekka i nie przeciąża ramienia podczas nęcenia. W przypadku bardziej miękkich kulek lekko namaczam kobrę – to sprawia, że podczas dalszych rzutów kulki nie rozpadają się w locie.
Po zanęceniu miejscówki i zarzuceniu zestawów mogłam przystąpić do rozbijania obozowiska. Wolałam to zrobić przed wzrostem temperatury… Na szczęście zajęło to bardzo mało czasu. Zabrałam bowiem namiot, który od jakiegoś czasu mam przyjemność testować – Tanker Rapid marki Caperlan. Rozkłada się go w niespełna minutę, a po dojściu do wprawy składa niewiele dłużej. Jest to super opcja dla osób, które nie chcą tracić czasu na rozkładanie namiotu, albo dla tych, którzy mają mało czasu do wykorzystania nad wodą. Jak się później okazało namiot ten miał przed sobą bardzo ciężką noc. W prognozie pogody była informacja o możliwym wystąpieniu burz. Jak dobrze wiemy burzom często towarzyszy większy wiatr… Na temat tego namiotu rozmawiałam z wieloma ludźmi – wielu patrzy na niego w sposób lekceważący. Zdaniem osób, które warto nadmienić nie miały styczności z tym namiotem – nie nadaje się on na deszczowe, wietrzne dni. Miałam więc możliwość sprawdzenia tej teorii w ekstremalnych warunkach.
Branie tak jak się spodziewałam nie nastąpiło przed zachodem słońca. Na horyzoncie zaczęły pojawiać się pierwsze chmury już około godziny 18. Z początku niepozorne chmury do godziny 21 przybrały na sile. Błyskawice, grzmoty i porywisty wiatr zwiastował ciężką noc. W moment się rozpadało !
Deszcz był bardzo intensywny, a chwilę później dołączyło do niego ogromne gradobicie. Spędziłam wiele dni i nocy nad wodą, jednak nigdy nie przyszło mi być na rybach w takich warunkach. Grad wielkości 20mm. kulek proteinowych uderzał w namiot powodując głośny hałas. Na szczęście grad po 20 minutach ustąpił – pozostał jedynie intensywnie padający deszcz i wiatr. Taka sytuacja utrzymywała się przez 4 godziny… W związku z tym, że pierwszy raz zabrałam ze sobą ten namiot na takie warunki bacznie obserwowałam jak reaguje na obecną aurę. Namiot ma elastyczne pałąki ze względu na sposób jego składania – sprawia to, że namiot bardziej pracuje podczas wiatru. Jednak mimo 4 godzinnego, silnego wiatru w połączeniu z gradobicien i deszczem namiot dobrze sobie poradził. Później, miał do czynienia z niewielkim deszczem. Mimo prawie całej nocy pod znakiem deszczu i wilgoci namiot nie przeciekła, ani nie zamókł w żadnym miejscu.
Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, ale po godzinie 6 obudziła mnie bardzo dynamiczna rolka na kołowrotku. Półprzytomna wybiegłam z namiotu i zacięłam.

Od razu wiedziałam, że jest to jedna z ryb, która z całą pewnością zadowoli mnie gdy wyląduje w podbieraku. Ryba wzięła na skrajnie prawy kij, także wiedziałam, że mam do czynienia z fanem kulki czosnkowej od Caperlana. Ryby na tym łowisku (mowa o tych większych) słyną z waleczności. Hol tej pierwszej ryby zasiadki trwał około 10 minut. Nie jest to gigant, jednak trzeba przyznać, że układ łusek tego karpia jest niezwykle piękny. Pierwsza ryba zasiadki po niespełna dobie bez pika napawała optymizmem. Nie to co kolejne chmury zwiastujące kolejne opady deszczu…

Kolejny dzień miał wyglądać bardzo podobnie do poprzedniego – skwar i przelotne opady deszczu. W czasie takiej pogody człowiek cieszy się gdy pada deszcz, bowiem sprawia on, że na chwilę robi się chłodniej, przyjemniej, znośnie. Ale kto przejmuje się pogodą po wyholowaniu 1 ryby zasiadki? Po zarzuceniu zestawu i donęceniu mojej miejscówki garścią kulek znowu uderzyłam w kimę. Liczyłam na to, że obudzi mnie branie kolejnej ryby, jednak pogoda zmieniała się z godziny na godzinę. Niestety nastawienie ryb do brania pozostawało niezmienne. Jak się później okazało ryby w tym zbiorniku mają bardzo dużo naturalnego pożywienia – wylęg ochotki, która osadzała się na hakach przy zwijaniu zestawów to niezbity na to dowód…
Nie wiedzieć kiedy dzień przerodził się w noc – ale tylko teoretycznie, bowiem pełnia księżyca skutecznie doświetlała całe łowisko. Zdecydowałam więc, że przerzucę zestawy i przygotuję się na ostatnią noc na łowisku. Chwile po zarzuceniu nastąpiło branie na skrajnie lewy kij – hmmm dwie 20mm kulki na włosie mogły oznaczać branie dużej ryby. Tak – chciałabym. W podbieraku po chwili wylądował około kilogramowy karaś… Ryba może i sensowna, ale nie po karasie tutaj przyjechałam. Do tej pory największy karp złowiony przeze mnie na tym łowisku ważył 9,5 kg… W nostalgicznym nastroju położyłam się spać licząc na odwiedziny ryby większej, niż karaś…
Noc była bardzo ciepła – wiem, bo przespałam całą bez budzenia się z zimna. Dopiero około godziny 7 obudziło mnie z początku delikatne branie. Moje niemrawe ruchy nabrały tempa dopiero gdy ryba po delikatnym braniu zdecydowała się na dynamiczny odjazd. Mimo odjazdu, bezpośrednio po zacięciu nie poczułam dużego oporu. Ryba bez najmniejszego problemu pozwoliła skrócić o połowę dzielący nas dystans. Dopiero 20 metrów od brzegu zdała sobie sprawę z tego, że właśnie toczy się między nami pojedynek. To właśnie wtedy odpaliła pokłady mocy- walczyła dzielnie, około 10 do 15 minut. Możliwe, że hol trwałby krócej, jednak niski stan wody w połączeniu z solową zasiadką wróżył wydłużony proces podbierania ryby. Kobieta nad wodą wprawia część ludzi w osłupienie, więc rzadko mam do czynienia z wędkarzami, którzy sami z siebie podejdą i pomogą w podebraniu ryby. Nauczyłam więc radzić sobie sama.

Gdy ryba wylądowała w podbieraku byłam bardzo szczęśliwa – była to ostatnia ryba mojej zasiadki. Karp ważący 8,5 kg to idealny finał zasiadki obfitującej w bardzo trudne warunki atmosferyczne. Wiem, że na tej wodzie są o wiele większe ryby i mam nadzieję, że jeszcze w tym roku uda mi się je przechytrzyć.
Pozdrawiam Was karpiowe świry i do zobaczenia nad wodą 🙂

Pływa tam też 24 przynajmniej tyle waży w czasie tarła, jak jest balonem:-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba