Najtrudniejsza zasiadka sezonu 2020

Tytuł teksu mówi sam za siebie – opowiem Wam o jednej z tych zasiadek, z których wraca się bez krzty sił. Wiadomo, że warunki nad woda bywają różne – czasem mamy do czynienia z 30 stopniowym upałem, czasem z porywistym wiatrem i czasem z intensywnymi opadami. W moim przypadku to właśnie opady uczyniły zasiadkę tak trudną i wyczerpującą. Nad wodą spędziłam 2,5 doby – deszcz nie opuścił mnie nawet na chwilę.

Zaczęło się dość niewinnie – lekka, niemalże w niczym nie przeszkadzająca mżawka przywitała mnie na łowisku Rusiec. Pomyślałam – ” jeżeli to takie opady zapowiadają na najbliższe dni to nie jest tak źle”. Chyba domyślacie się, że to było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe… Deszcz jaki by nie był – musiałam zacząć od namiotu. Na szczęście Rapid rozkłada się w 2 sekundy, więc bardzo szybko odhaczyłam ten punkt na liście rzeczy do zrobienia. Załadowałam wszystko do namiotu, rozłożyłam poda i wędki. To są czynności najłatwiejsze do wykonania. Dopiero później następują kwestie trudniejsze. Jedną z nich jest przygotowanie siatek pva. Trudność nie polega na samym zrobieniu, bowiem jest to proste jak obsługa cepa. Owa trudność polega na podjęciu następującej decyzji : jaki miks przygotować? Zwykle podjęcie tej decyzji zajmuje mi więcej, niż samo przygotowanie pv-ek. Tym razem zdecydowałam się na wykorzystanie następujących składników :
– Stick mix Spicy Birdfood
– 3mm Pellet Xtrem MonsterCrab
-Kulki proteinowe Xtrem- 900 MonsterCrab
-Dip Garlic
Po przygotowaniu mixu do pva z ww. składników przyszła pora na zarzucenie zestawów. Teraz dopiero zaczęła się jazda ! W swojej torbie wożę około 5 różnych przynęt – wybranie tych, które ozdobią moje przypony jest jeszcze trudniejsze…. Zanim przyjechałam nad wodę wiedziałam, że chcę łowić na niewielkie przynęty. Po dłuższej chwili przemyśleń zdecydowałam się na następujące kombinacje:
– 14mm kulka z serii XTREM 900 MonsterCrab
– 20mm Kulka Truskawkowa w Zalewie Caperlan
– pływający dummbells Cintron on 4success


Liczyłam na to, że te zestawy przyniosą mi szczęście… Jednak po zarzuceniu wędek mijały godziny i brania ani śladu… Zaczynałam wątpić w powodzenie zasiadki – pogoda dodatkowo sprawiała, że traciłam nadzieje. Jednak po kilku godzinach w towarzystwie nieprzerwanych opadów deszczu nastąpiło delikatne branie spod trzcin. Po zacięciu byłam w szoku – po takim niemrawym braniu nie spodziewałam się dużego oporu. Jednak mimo podkręcenia hamulca ryba sprawiała wrażenie, jakby totalnie tego nie odczuła. Pierwsza myśl – jesiotr! Znajomi, z którymi często spotykam się nad wodą wiedzą, że jest to ryba której strasznie nie lubię bowiem zraziłam się do niej na zawodach kilka lat temu, które odbywały się na Łowisku Wapnica. W czasie zawodów karpiowych klasycznie liczyły się tylko karpie i amury. W czasie trwania tych zawodów udało mi się złowić jednego amura, który zapewnił mi nagrodę za największą rybę zawodów i uwaga…. 8 jesiotrów ! Od tej pory staram się łowić w taki sposób, aby uniknąć ich brań. Jednak nie zawsze da się przed tym uciec – po 15 minutach walki w deszczu w moim podbieraku wylądował spory, ważący około 16-17kg jesiotr. Był to amator 14mm, tonącego Kraba od Caperlana.

Pierwszy raz od bardzo dawna przyszło mi cieszyć się ze złowionego jesiotra – w końcu na bezrybiu każda ryba dobra 🙂 Szybka sesja w wodzie i jesiotr w dobrej kondycji wrócił do wody. A już na pewno w lepszej kondycji niż ja na brzeg – nie oszczędził mi bowiem chlapanki w wodzie. W efekcie cała przemoczona wyszłam na również mokry ląd. Po zarzuceniu wędki w o samo miejsce przyszła pora na przebranie się w nowe ciuszki, kontrolę sesji i oczywiście czekanie na dalszy rozwój akcji. Niestety czekałam i czekałam, a razem ze mną nie ustępujący i jednocześnie przybierający na sile deszcz…. Tym oto magicznym sposobem zastała mnie noc… Liczyłam na to, że oglądanie serialu (Sense 8 dla subskrybentów Netflixa) będą mi przerywały brania – tak jak zwykle to bywa. Tym razem zasnęłam i obudziłam się dopiero o 8 rano. Żadna ryba nie zdecydowała się wyrwać mnie z objęć Orfeusza w czasie pierwszej nocy nad wodą.

Kolejne branie nastąpiło dokładnie dobę po poprzednim – tym razem bardzo energiczna rolka ze środkowego kija. Oczywiście nastąpiło gdy miałam zajęcia zdalne. Kolejna ryba, która choć z początku tego nie pokazała dała mi popalić przez kolejne 10 minut. Po takim charakterystycznym holu wiedziałam, że zaraz będę się moczyć z kolejnym jesiotrem. Ten był mniejszy, ale niestety sprawił, że przy podnoszeniu mój kręgosłup ( co dla niego typowe ) odmówił mi posłuszeństwa…. Po sesji i wydostaniu się z wody nastąpiła nie tylko 2 zmiana ciuszków na suche. Na pokład wjechał też ketonal. Oczywiście należy też wspomnieć, że ten jesiotr skusił się na truskawkę w zalewie. Przed oczami miałam już następującą wizję -przez 2,5 doby złowię same jesiotry ! Nie nastawiałam się na nie przyjeżdżając na łowisko… I JESZCZE TEN NIEUSTAJĄCY DESZCZ!!! Jedno było pewne – z tej całej złości i przemoczenia zgłodniałam. Zamawiam Burgera i kontynuuje oglądanie serialu 🙂

Także ten…. człowiek zjadł i od razu zrobił się jakiś weselszy 🙂 Deszcz nie odpuszczał, dołączył do niego wiatr więc nie nastawiałam się na lepsze brania. Dokładnie w momencie, w którym mówiłam sobie w głowie – ” przynajmniej się wyśpię” nastąpiło branie. Po zacięciu odetchnęłam z ulgą – to nie jest jesiotr. Ryba bardzo ładnie chodziła z lewej do prawej stopniowo zmniejszając między nami dystans. Gdy podciągnęłam rybę na tyle blisko, że mogłam ją zobaczyć nastąpiła spinka…. Wiem, że takie sytuacje się zdarzają, że jest to nieodzowny element naszej pasji, jednak o wiele lepiej bym się czuła, gdybym mogła chociaż chwilę nacieszyć oko rybą, która stoczyła ze mną zwycięski pojedynek. Byłby to kolejny amator kraba do kolekcji… Jednak nie ma co płakać – montujemy siateczkę do zestawu i bez zmiany zestawu posyłamy ją ponownie pod trzciny. Zrobiła się godzina 16, a więc została mi zaledwie doba zasiadki… Byłam cała przemoczona i ubłocona bowiem przed wejściem do mojego namiotu zrobiło się konkretne bagienko w związku z ciągłym wchodzeniem i wychodzeniem z namiotu.

Nie macie pojęcia w jakim szoku byłam, gdy kładąc się w łóżku karpiowym nastąpiło kolejne branie z kija, rzuconego niespełna 3 minuty wcześniej ! Po zacięciu wiedziałam 2 rzeczy – pierwsza : nie jest to jesiotr i druga : nie jest to duża ryba. Kilka minut holu i w kołysce wylądował pełnołuski karp o walecznym sercu. Możecie go zobaczyć na zdjęciu głównym, jednak nie tylko na nią warto zwrócić uwagę… Spójrzcie jak mokre są moje biedne wędki, tri pod…. no i ja! Coraz zimniej, coraz mniej ubrań na zmianę a brania zaczęły się rozkręcać. Totalnie się tego nie spodziewałam ! Przerzucam zestaw, zmieniam spodnie po pięknym ślizgu w błocie i idę zebrać trochę sił. Jak się później okazało nie było mi to dane – zaczęłam regularnie łowić rybki na wszystkie kije do 5 kilogramów. Brały praktycznie jedna za drugą. Złowiłam ich około 10 w przeciągu 2 godzin. Później nastąpiła cisza więc położyłam się na chwilkę do łóżka aby odpocząć…

Ucięłam sobie 40 minutową drzemkę, z której wybudziło mnie delikatne branie. Zacinam i mam uśmiech od ucha do ucha – ryba bardzo fajnie chodzi testując pracę mojej wędki i hamulec kołowrotka. Przy okazji sprawdza czy mam jeszcze choć trochę sił w rękach 🙂 Tym razem truskawka w zalewie wpadła w oko dla mojego kolejnego gościa. Wszystkie rybki ewidentnie nabierają już masy na zimę. Co więcej, świetnie im to wychodzi. Po szybkiej sesji w trudnych warunkach wracam do namiotu.

Niespełna 40 minut później nastąpiło kolejne branie spod trzcin. Było wyjątkowo energiczne co sprawiło, że ledwo uszłam z życiem ślizgając się ponownie po błocie. Zacinam i na początku nie czuję nic nadzwyczajnego – ” jakiś średniaczek do 10 kg „. Po 5 minutach zobaczyłam mojego rywala pierwszy raz i byłam w szoku – fajna ryba! Cóż… entuzjazm nie podziałał w dwie strony i ryba po wzięciu pierwszego wdechu zwiększyła dzielący nas dystans o 15 metrów. Nie mam pojęcia skąd wytrzasnęła nagle tyle siły! Kolejne branie spod trzcin, które tym razem nie mogło się obejść bez komplikacji – ryba zaparkowała w pomoście oddalonym zaledwie kilka metrów ode mnie. Na szczęście miałam dowiązaną strzałówkę i po kilku minutach udało mi się wyprowadzić rybę na otwartą wodę. Niewiele później karp wylądował w moim podbieraku. Ledwo wciągnęłam go na brzeg, a zwiększające się stale opady nie pomagały. Piękna rybka ważąca nieco ponad 15 kilogramów była już w moich zmęczonych i przemarzniętych rękach.

Padam na twarz, staram się znaleźć jakąś rezerwę sił, jednak nie jestem w stanie – suche ubrania już dawno mi się skończyły, kręgosłup już dawno odmówił posłuszeństwa a herbatka już dawno się skończyła ! Ryby wpadły w furię – złapała je jakaś nagła gastro faza. W łowisko weszły mniejsze ryby… znowu ! Branie za braniem, rzucam zestawy bez pva a brania nie ustają. Około godziny 2 łowię ostatnią rybę i mówię dość – muszę odpocząć więc zwijam wędki i zarzucę je dopiero o 6 rano…

Zgodnie z obietnicą wstałam o 6 rano i zarzuciłam wędki w te same miejscówki. Deszcz dalej padał, jednak zdecydowanie lżej niż w nocy podczas największej ilości brań. Zalatuje złośliwością, prawda?!

Na branie czekałam do godziny 9.40 – miejscówka pod trzcinami daje mi kolejne branie – Kolejna waleczna ryba, amator kraba pracuje na moim kiju. Po chwili w moim podbieraku, który również sprawiał wrażenie zmęczonego ląduje kolejny, złoty karpik. Ewidentnie polubiły smakołyki, które im podałam. Pora wypuścić rybkę do wody i przygotować się na zajęcia zdalne, które lada moment się rozpoczną… Zarządzanie operacyjne nie może czekać 🙂

Zajęcia na szczęście przebiegły bez wielu brań – udało mi się dołowić kilka niewielkich karpi. Sporo tych brań padło na Citrona od 4Success. Zdążyłam zamknąć laptopa po skończonych zajęciach, odpalić Netflixa, zdjąć kalosze i położyć się do łóżka. Kilka sekund po tym odpłynęłam. Obudziłam się dopiero po 13. Właściwie nie obudziłam się sama – pomogło mi w tym kolejne i jednocześnie ostatnie branie tej zasiadki. Kolejne branie spod trzcin i na macie wylądowało kolejne złoto. To już niemal pewne – wszystkie znaki na niebie i ziemi podpowiadają mi, że będę bogata 🙂 Konkretnie upasiony karp dostałby ode mnie całusa, ale niestety Covid panuje i na łowisku i należało zachować wszystkie środki ostrożności 🙂

Tym pozytywnym akcentem moja deszczowa zasiadka dobiegła końca. Pozostało mi jedynie spakować mokry sprzęt i szykować siły na rozkładanie go na podwórku do suszenia. Zdradzę wam, że aura mi nie sprzyjała i namiot suszył się i moczył naprzemiennie przez tydzień na moim podwórku. Zakładam, że sąsiedzi mogli już podejrzewać, że ktoś tam zamieszkał 🙂
Łowisko Rusiec nie pierwszy raz dało mi w kość – dawno nie byłam sama w tak ciężkich warunkach nad wodą. Było to olbrzymie wyzwanie, ale cieszę się, że podołałam i wróciłam naładowana pozytywną energią. Życzę Wam wszystkim zasiadek będącym sprawdzianem waszej wytrwałości i umiejętności. Pozdrawiam Was cieplutko i do zobaczenia nad wodą !

Justyna Tochwin


Dodaj komentarz