Pierwszy raz w sezonie 2021 zdecydowałam się pojechać na dobrze mi znane łowisko Jegiel. Jest to łowisko zarówno dla początkujących jak i tych bardziej zaawansowanych wędkarzy. Na terenie łowiska znajduje się kilka zbiorników, na których można wędkować. Sama stawiałam tam moje pierwsze karpiowe kroki z moim tatą. Najbardziej upodobałam sobie zbiornik numer 1, na którym znajdują się duże sumy, karpie i amury. Duża populacja suma sprawia, że na zbiorniku z roku na rok znajduje się coraz mniej drobnicy, co ułatwia łowienie selektywne na tym zbiorniku. Zwykle starałam się wybierać miejsce, z którego będę miała łatwy dostęp do głębszych partii zbiornika, jednak tym razem postanowiłam usiąść bliżej wjazdu na łowisko, gdzie jest płycej. Różnica głębokości nie jest znacząca, bowiem zbiornik sam w sobie jest płytki, jednak zauważyłam, że ryba za dnia lubi się gromadzić po tej stronie wody. Na łowisko jechałam z zamiarem przypomnienia sobie jak się łowi, bowiem miałam kilkumiesięczną przerwę od wędkowania…. To co się wydarzyło przeszło moje najśmielsze oczekiwania….
Na łowisko dojechałam około 7 rano. Na zbiorniku znajdowało się kilku karpiarzy, którzy przedłużyli sobie weekendową zasiadkę. Tym samym odpadło miejsce, na które z początku się nastawiałam. Na szczęście zabrałam ze sobą 13ft wędki z serii FullCork, które dały mi możliwość bezproblemowego oddawania rzutów na pożądaną odległość. Było to istotne, bowiem z biegiem czasu zauważyłam, że najwięcej brań miało miejsce ze środka wody. Istotne więc było, aby móc tam dorzucić z kiełbaską pva. Wielu wędkarzy stosowało łódki zanętowe i spomby. Ja postanowiłam, że będę nęcić samymi kulkami 20mm za pomocą ultralekkiej kobry węglowej Caperlan. Byłam umiarkowanie przygotowana, bowiem pakowałam się w dużym pośpiechu – zabrałam mix kulek z serii Wellmix i Naturalseed. Seria Wellmix dość szybko pracuje, co miało mi pozwolić na szybkie zrobienie zamieszania w wodzie. Seria Naturalseed pracuje wolniej, co miało mi pozwolić na przytrzymanie ryb w łowisku. Gdy zarzuciłam pierwszą wędkę od razu posłałam około 30 kul w okolice położenia zestawu. Powtórzyłam ten proces po zarzuceniu każdej wędki. Każdy zestaw był uzbrojony w pv-kę składającą się ze stick miksu, 4mm i 8mm pelletu, pokruszonych kulek i dipu. Mimo stosowania przynęt o różnych aromatach zdecydowałam się na stosowanie tej samej mieszanki na każdym zestawie. W przypadku przynęt postawiłam na mniejsze kulki (do 18mm).
Na pierwsze branie nie trzeba było długo czekać. Pierwsza rolka nastąpiła niespełna 40 minut po zarzuceniu zestawów. Ryba była bardzo waleczna, jednak przy podbieraniu okazało się, że był to niewielki karp pełnołuski, który prawdopodobnie pierwszy raz miał styczność z hakiem – stąd ta waleczność. Jednak nie byłam w stanie ukryć mojego szczęścia, bowiem każda, nawet niewielka ryba po tak długiej przerwie potrafi wywołać uśmiech na twarzy 🙂

Jednak jedna ryba zawsze może być jedynie darem od losu, a nie potwierdzeniem obrania prawidłowej strategii. Po ponownym zarzuceniu zestawu ponownie donęciłam miejscówkę za pomocą kobry posyłając dwie garście kulek w powietrze. Czułam, że szanse na wypracowanie kolejnego brania zmniejszają się z każdą minutą, bowiem wkrótce słońce miało zacząć dawać o sobie znać. Jedną z wad tego łowiska jest fakt, że nie ma możliwości schronienia się w cieniu pod drzewem, bowiem zwyczajnie ich tam nie ma…. Pakując się w pośpiechu musiałam o czymś zapomnieć.. Był to parasol, który mógłby mnie uchronić przed żarem lejącym się z nieba. Jednak nie miałam czasu się tym przejmować, bowiem nastąpiło kolejne, tym razem delikatne branie. Hol nie trwał długo, bowiem był to kolejny niewielki karp nieprzekraczający 3 kilogramów. Jednak napawał optymizmem fakt, że brania jeszcze nie ustawały…
Po ponownym zarzuceniu zestawu miałam chwilkę na ogarnięcie mojego obozowiska na noc. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, bowiem namiot Rapid rozkłada się dosłownie w chwilę. Po rozłożenie całego sprzętu zdecydowałam się na zrobienie zapasu gotowych do rzutu pva. W planach miałam przygotowanie pva z całej mieszanki, którą przygotowałam, jednak proces ten szybko przerwało kolejne branie. Było dość nietypowe, bowiem zaczęło się od rolki, która postawiła mnie na równe nogi. Gdy podchodziłam do wędki sygnalizator zaczął jednak opadać. Zdecydowałam się zaciąć. Na początku nie byłam pewna, czy aby na pewno mam rybę na haku. Jednak w połowie długości zorientowałam się, że nie zwijam samego zestawu. Na pierwszą myśl przyszedł mi karaś, który zamieszkuje ten zbiornik i utrudnia karpiarzom dobranie się do większych ryb. Jednak tak było do momentu, w którym ryba bardzo energicznie odbiła się od brzegu. AMUR! Dawno nie walczyłam z tą rybą, więc postanowiłam zmniejszyć opór hamulca tak, aby ryba mogła bez problemu wysnuwać żyłkę z kołowrotka w przypadku kolejnego przypływu mocy. Jednak gdy tylko amur wychylił na chwilę głowę do powierzchni zorientowałam się, że jest on bardzo delikatnie zapięty. Było to spowodowane tym, że postanowił skusić się na przynętę zamocowaną na dłuższym włosie. Mimo ostrożnego holu ryba wypięła się zanim zdążyłam wziąć podbierak do ręki. Scopex Caperlan ewidentnie spodobał się rybom zamieszkującym ten zbiornik, bowiem do tej pory wypracował on 100% brań. Amur zdecydował się na branie na jedynym zestawie wyposażonym w długi włos – czysta złośliwość!

Mimo zaistniałej sytuacji zdecydowałam się zostawić ten przypon – nie chciało mi się wierzyć w to, że kolejny amur będzie aż tak złośliwy. Jak się później okazało – było to błędne założenie. Kolejne branie nastąpiło po kilku godzinach- było to branie do brzegu co ponownie mogło wskazywać na karasia. Jednak ku mojemu zaskoczeniu był to amur charakterystycznie płynącym w stronę brzegu, by następnie móc energicznie odjechać w stronę otwartej wody. I tym razem branie nastąpiło na zestaw wyposażony w przypon z długim włosem, jednak gdy amur wychylił głowę zauważyłam, że tym razem był on bezpiecznie zapięty. Należy jednak pamiętać, że amury są nieprzewidywalne i przez cały okres trwania holu należy mieć się na baczności i wystrzegać błędów. Po kilku próbach podebrania amur wylądował w moim podbieraku. Jednak ewidentnie miał on jeszcze konkretny zapas energii, bowiem od razu po podniesieniu podbieraka amur wystrzelił jak z procy rozdzielając sztycę mojego podbieraka na dwie części. W ostatniej chwili złapałam za podbierak. Mimo kolejnej próby wyskoku amur przegrał ten pojedynek. Sesja była ekspresowa, bowiem jest to bardzo wrażliwa ryba. Waga pokazała nico ponad 6 kilogramów. Dalej nie była to wielka ryba, jednak hol każdego amura to czysta przyjemność. Warto doceniać amury za ich waleczność i nieprzewidywalność, która daje nam konkretną dawkę adrenaliny.

Zostało kilka godzin do zmroku i brania nie ustawały. Jednak każde kolejne branie aż do zmierzchu kończyło się spinką – zdecydowanie za późno podjęłam decyzję o zmianie przyponów na takie z bardziej ostrymi i większymi hakami. Jednak nie ukrywam, że moja przepalona słońcem głowa nie miała ochoty na wiązanie przyponów. Zdecydowałam się więc na pozostawienie kwestii wymiany przyponów na następny dzień. Liczyłam na aktywność ryb w nocy więc dodatkowo donęciłam miejscówkę z kobry przed położeniem się. Niestety nocka upłynęła bardzo spokojnie – miałam jedynie jedno pojedyncze piknięcie na jednym z zestawów, jednak nie było to branie do zacięcia. Przespałam więc noc spokojnie co dało mi siłę na kolejny upalny dzień.
Wstałam stosunkowo późno – ewidentnie słońce uderzyło mi do głowy i wymagałam większej ilości snu. Gdy tylko wstałam standardowo postanowiłam przerzucić zestawy z zastosowaniem identycznej strategii tj. pva + nęcenie z kobry po 2 garści kulek na każdy zestaw. Jednak nie da się ukryć, że ostatnie godziny zasiadki upływały znacznie spokojniej. Miałam pojedyncze brania, jednak albo kończyły się spinką, albo były to ryby, których nie chciałam fotografować ze względu na ultra małe rozmiary. Dam im możliwość zapozowania do wspólnej fotki jak troszkę podrosną 🤣
Gdy już zaczynałam zawijać swoje obozowisko nastąpiło kolejne i jednocześnie ostatnie branie zasiadki. Nie różniło się niczym od większości brań – była to typowa rolka. Gdy zacięłam wędkę poczułam silny opór. W przeciwieństwie do poprzednich brań ryba robiła wszystko co mogła, aby nie zbliżyć się do mnie choćby o metr. Zaczęła się więc prawdziwa walka! Około 10 minut zajęło mi zmniejszenie dystansu oddzielającego mnie od ryby o połowę – nie było lekko. Już wtedy wiedziałam, że holuję największą rybę zasiadki. Gdy ryba pierwszy raz mi się pokazała byłam już pewna. Hol był ciężki ponieważ ryba była bardzo waleczna. W międzyczasie zebrało się grono obserwatorów, którzy z zaciekawieniem oglądali to starcie. Jedna, druga, trzecia próba podebrania kończyła się fiaskiem. Jednak nie było mowy o złożeniu broni. Hol trwał dobre 20 minut – byłam w szoku! Przyjeżdżając na to łowisko zakładałam, że ryba będzie mniej waleczna w związku z bardzo wysoką temperaturą wody. Miał to być efekt niewystarczającego natlenienia wody. Jednak wszystkie ryby, które łowiłam na zbiorniku numer 1 były niezwykle waleczne. Nadszedł moment, w którym ryba wylądowała w podbieraku. Powiem Wam szczerze, że spodziewałam się ryby większych rozmiarów zważywszy na jej agresję i zacięcie podczas holu. Waga wskazała 9kg i była to największa ryba tej zasiadki. Nie widziałam śladów haka w jej pysku, więc prawdopodobnie było to pierwsze spotkanie tej ryby z wędkarzem. Może właśnie stąd to zacięcie? Ryba bo szybkiej sesji zdjęciowej wróciła do wody oblewając mnie strumieniem wody. Ewidentnie mogłaby walczyć jeszcze dłużej.

Na łowisku spędziłam 1,5 doby. Wypracowałam około 11 – 12 brań, z czego 6 ryb zasłużyło na sesję zdjęciową. Zasiadka na duży plus – byłam bardzo mile zaskoczona zarówno liczbą brań jak i walecznością ryb z którymi przyszło mi się zmierzyć. Na łowisku znajduje się wiele pięknych i walecznych ryb. Założę się, że jeszcze wiele z okazów nie wylądowało w podbieraku. Już teraz wiem, że na pewno odwiedzę to łowisko jeszcze w tym sezonie. Wybierając się na zbiornik numer jeden należy wziąć pod uwagę fakt, że najwięcej brań ma miejsce ze środka zbiornika. Powinniśmy więc przyjechać tam ze sprzętem, który umożliwi nam obławianie tego fragmentu zbiornika. W moim przypadku były to wędki z serii FullCork i kołowrotki STRATAGEM 10000. Pomocna okazała się kobra węglowa, która ze względu na bardzo niewielką wagę umożliwiła mi częste donęcanie miejscówki bez ryzyka przeciążenia ręki.
Z czystym sumieniem jestem mogę stwierdzić, że łowisko Jegiel jest godne uwagi zarówno wędkarzy rekreacyjnych jak i prawdziwych karpiarzy czy feederowców. Jeżeli macie jakiekolwiek pytania dotyczące tego łowiska – zapraszam serdecznie do kontaktu na FB – FattyCarp Team. Jednocześnie zapraszam do odwiedzenia naszego profilu na Instagramie i YouTubie.
Pozdrawiam i do zobaczenia nad wodą!
Justyna Tochwin




