Wczesne godziny poranne spędzałam w pracy, jednak myślami już wędrowałam na zasiadkę, która już wkrótce miała się zacząć. W głowie odtwarzałam zawartość samochodu aby mieć 100% pewność, że wszystko co potrzebne znalazło się w przygotowanym ekwipunku. Gdy tylko wybił koniec mojej zmiany zapakowałam się do auta i ruszyłam nad wodę. Dojechałam na miejsce około godziny 17, więc do zmroku zostało mi jeszcze sporo czasu. Niestety plany na zasiadkę wzięły w łeb wraz z zobaczeniem bojek uniemożliwiających łowienie pod trzcinami. Mój plan nęcenia łyżką zanętową legł w gruzach… Byłam strasznie zła, bowiem nie byłam przygotowana na taką ewentualność. Spomb został w domu i jedyne co mi zostało, to kobra, która miała mi umożliwić nęcenie kulkami w okolicach położenia zestawu. Na szczęście wzięłam ze sobą kije 13ft ze sporym zapasem mocy – 3,75lb. Pozostało mi więc nęcenie punktowe z pva i kobra. Od samego początku los mi nie sprzyjał…
Zestawy wylądowały w wodzie około godziny 18.30. Niewiele później całe obozowisko było przygotowane do pierwszej nocki. Do wieczora miałam na koncie jedynie delikatne brania i jednego karasia. Nie było dobrze! Wieczór spędzałam na miłych pogaduszkach ze znajomym Norbertem, który rozbił się po drugiej, płytszej stronie zbiornika. Na moje szczęście gdy nastąpiło pierwsze karpiowe branie Norbert był w pobliżu. Wiedziałam, że nie jest to karaś a karp, który wykazywał się niezwykłą walecznością. Ryba wielokrotnie uciekała od podbieraka i przedłużała i tak długo trwający hol. Jednak na szczęście ryba przegrała ten pojedynek i zagościła w moim podbieraku. Norbert wykonał szybką sesyjkę i ryba w dobrej kondycji wróciła do wody.

Zestaw, na który skusiła się ryba znajdował się niedaleko natleniacza wody – uznałam, że będzie to dobre miejsce na położenie zestawu zwarzywszy na towarzyszące nam upały i wysoką temperaturę wody. Jak się później okazało był to strzał w dziesiątkę. W środku nocy nastąpiło kolejne branie – ryba była niezwykle silna. Po 15 minutach holu nawet na chwilę mi się nie pokazała, Nie ukrywam, że byłam już bardzo zmęczona bowiem hol był niezwykle intensywny a ja była ledwo przytomna. Hol po 25 minutach zakończył się spinką. Nie mam pojęcia co to była za ryba – nawet na chwilę mi się nie pokazała. Biorąc pod uwagę przebieg holu jestem w stanie stwierdzić, że nie był to jesiotr czy amur. Podejrzewam więc karpia albo suma. Byłam bardzo ciekawa, jednak wiedziałam, że odpowiedzi na pytanie co to była za ryba nie otrzymam. Jednak miałam jeszcze sporo czasu przed sobą i nie zrażałam się po utracie pięknej ryby. Skupiłam się więc na przerzucaniu zestawów i podnęceniu ich za pomocą kobry. Niestety jak się później okazało aktywność ryb spadła na okoliczność dnia. Udało mi się wypracować 2 brania, jednak każda ryba parkowała w nieszczęsnych i moim zdaniem niepotrzebnych bojkach co w efekcie prowadziło do spinki. Szkoda, bo gdyby zestawy urywały się w tym miejscu ryby byłyby narażone na uszczerbek na zdrowiu lub co gorsza do śmierci. Większość dnia była raczej spokojna, co wykorzystałam na odsypianie i nadrabianie zaległości na Netflixie 🙂
Kolejne branie nastąpiło dopiero o 17.30. Szybka rolka, która prawie wyrwała mi wędkę do wody. Tym razem było to branie z otwartej wody. Sprawcą zamieszania okazał się być karp. Po szybkiej sesji rybka w dobrej kondycji wróciła do wody. Nawet nie było potrzeby dotleniania jej – energicznie wystrzeliła z worka i ochlapała mnie od pasa w górę…

Na kolejne branie nie trzeba było długo czekać. Kolejna rolka nastąpiła godzinę później. Było to kolejne branie z miejsca w pobliżu natleniacza. Była to kolejna, bardzo waleczna ryba, która długo nie odklejała się od dna. Po 10 minutach ryba zdecydowała się odwiedzić moją matę. Ta zasiadka ewidentnie należała do karpi pełnołuskich. Uwielbiam łowić te ryby bo wykazują się one niezwykłą wolą walki

Do zmierzchu nastąpiło już tylko jedno branie, które ponownie zakończyło się spinką w zaczepie. W głowie miałam wiele słów, jednak wiedziałam, że nic z tymi nieszczęsnymi bojkami nie zrobię. Postanowiłam więc, że wyrażę moje niezadowolenie z umieszczenia tych bojek w tym tekście 🙂 Kolejne branie nastąpiło dopiero około 1.30. Szybka rolka z miejsca, które często było źródłem spinek postawiło mnie na równe nogi. Bardzo szybko wybiegłam z namiotu ( czego zwykle nie robię) i zacięłam wędkę od razu przesuwając się w prawo próbując odciągnąć rybę od zaczepu. Udało się ! Ryba wyszła na otwartą wodę. Byłam już o wiele spokojniejsza i zaczęłam skupiać się na tym jak bardzo chce mi się spać 🤣 Jak się okazało po niespełna 15 minutach był to kolejny karp pełnołuski. Zaczęłam się zastanawiać, czy tylko ja odławiam te złote rybki z taką częstotliwością? Na większości łowisk karp pełnołuski jest rzadkością. Tutaj jest on bardzo często spotykany.

Ostatki nocy upłynęły spokojnie – mogłam w spokoju nadrobić sen, bo serial już dawno się skończył. Podczas ostatnich godzin udało mi się wypracować kilka brań, jednak tylko jedna ryba wylądowała na macie. Pozostałe ryby lądowały w zaczepie i w efekcie spinały się. Nie zliczę ilości straconych ryb, jednak cieszę się, że były to w większości spinki a nie urwane zestawy. Jedna ryba porwała mi zestaw i mam nadzieję, że szybko się z niego uwolni. Ostatni karp, ponownie pełnołuski zdołał mnie pocieszyć na tyle, że wrócę jeszcze na łowisko Rusiec i usiądę na stanowisku numer jeden z nową strategią i sposobem na lądowanie ryb w zaczepie.

Pozdrawiam serdecznie i zo zobaczenia nad wodą 🙂
Justyna Tochwin
